Londyn bez planu
To była nasza druga wizyta w Londynie w tym roku. Nie do
końca zaplanowana, w sumie wyszło trochę przypadkiem, trochę przy okazji, ale koniec
końców bardzo się na te 3 dni cieszyłam. Już w kwietniu zachwyciłam się tym wyjątkowym
miastem, i tamten krótki wypad pozostawił
we mnie niedosyt.
we mnie niedosyt.
Niestety nawał
pracy i wszelakich obowiązków spowodował, że przed tym wylotem nie mieliśmy
nawet krótkiego momentu wytchnienia i możliwości zaplanowania tego co, kiedy i
jak chcemy zobaczyć. A wiadomo, organizacja czasu przy okazji tak krótkich
wyjazdów jest kluczowa. Cóż, postanowiliśmy iść na żywioł i planować na
bieżąco. Wiedzieliśmy gdzie będziemy mieszkać, wiedzieliśmy co mamy w zasięgu
spaceru, co mniej chcielibyśmy zobaczyć… i to w zasadzie tyle.
Na szczęście
lokalizacja hotelu była rewelacyjna. Usytuowany w Paddington, dzielnicy przepięknych
kamienic i ogromnych drzew zacieniających szerokie chodniki, pozwalał nam w
mniej niż 10 minut dojść do 3 różnych stacji metra, które dawały właściwie
nieograniczone możliwości poruszania się po całym mieście. Oprócz tego w 7
minut spacerkiem mogliśmy znaleźć się w Hyde Parku, miejscu absolutnie
magicznym. Ogromny park, szerokie na kilka metrów aleje, jeźdźcy na koniach, niezliczona
ilość psów i jeszcze więcej biegaczy, staw w którym pływało co najmniej 30
łabędzi i cudowny, roztaczający się dookoła spokój.

W
zależności od obranego kierunku, po przecięciu Hyde Parku mogliśmy znaleźć się
w bliskim sąsiedztwie Harrods’a, Royal Albert Hall, albo chociażby Pałacu
Kensington i dzielnicy o tej samej nazwie. Więc naprawdę, bazę wypadową do
zwiedzania mieliśmy wyśmienitą. Ale mimo wszystko, nie popełniajcie naszego
błędu: jeśli panujecie weekendowy wypad do Londynu (albo jakiegoś innego,
wielkiego miasta) – przed wyjazdem siądźcie przy mapie, zaznaczcie co
koniecznie chcielibyście zobaczyć, jak najłatwiej będzie wam tam dotrzeć i jaką
trasę wyznaczyć, żeby była najbardziej ekonomiczna. My pewnie moglibyśmy
oszczędzić naszym nogom paru kilometrów, gdybyśmy to zrobili.
Ale nie ma co
płakać nad rozlanym mlekiem; na całe szczęście mieliśmy absolutnie przepiękną
pogodę, więc nawet zwyczajne spacerowanie bez jakiegoś ścisłego harmonogramu
sprawiało ogromną przyjemność. I mimo wszystko udało nam się zobaczyć całkiem
sporo.
O Hyde Parku już
kilka słów powiedziałam – naprawdę, polecam się nim przespacerować. Jeśli natomiast
chcecie zaznać luksusu, wziąć do ręki torebkę za kilka tysięcy funtów albo
przyjrzeć się z bardzo bliska setkom diamentów od Cartiera, to udajcie się do
Harrodsa. Dawka przepychu gwarantowana (podobno w ociekającej złotem łazience
jest Pan, który otwiera Wam drzwi i podaje ręcznik do wytarcia rąk, ale tego
akurat nie sprawdzałam). Opactwa Westminsterskiego raczej nie polecamy –
poodgradzany, pozasłaniany, część w remoncie… przynajmniej z zewnątrz jakoś nie
ma klimatu. Ale jak już będziecie przy Tamizie, to warto się wzdłuż niej
przespacerować, podziwiać widoki, posłuchać ulicznych muzyków - ah, naprawdę
tworzą kawał sztuki! Tak samo jak ci na Oxford Street, na stacjach metra (na
niektórych stacjach metra stoją fortepiany, przy których każdy może usiąść i
coś zagrać – no czy to nie jest rewelacyjny pomysł!?) czy Piccadilly Circus. Idąc
cał yczas w kierunku Tower możecie dojść do mostu Millenium, czyli mostu
jedynie dla pieszych. Tak właściwie jest to kładka przerzucona nad Tamizą,
szeroka na jakieś 4-5 metrów… chyba jeszcze nigdy i nigdzie nie szłam mostem,
po którym nie jeździłyby samochody.
Niby nic, ale naprawdę robi różnicę.
Niby nic, ale naprawdę robi różnicę.
Muzeum Historii
Naturalnej warto zobaczyć ZDECYDOWANIE, chociażby dla tej monumentalnej fasady
i zapierającej dech sali głównej (tej gdzie pod sufitem pływa szkielet
wieloryba). Rewelacyjna jest również wystawa o dinozaurach, z bardzo
realistycznie odwzorowanym T- Rexem. Ale zagłębianie się głębiej, do dalszych
sal i starszych wystaw… nie musicie tego robić. Bardzo stare eksponaty,
niektóre wyglądały jakby stanęły tam w latach 80-tych i od tamtej pory nie były
nawet wycierane z kurzu…no jakoś nas to nie porwało. Ale niech Was to nie zrazi
– pojedźcie tam koniecznie, ale godzina na miejscu zdecydowanie Wam wystarczy. O
tej porze roku są już na zewnątrz dekoracje świąteczne, co dodaje +100 do
magii.

Oczywiście
niezmiennie i nieustająco będę wszystkim bez wyjątku polecać zgubienie się w
Notting Hill. Kiedy znajdziecie się w tej cudownej dzielnicy, po prostu idźcie –
spacerujcie, patrzcie i chłońcie to piękno. Każda ulica to miód na serce każdego
miłośnika piękna.
Jeśli chodzi o
miejsca do jedzenia, to odwiedziliśmy jedno, w którym zakochaliśmy się podczas
ostatniej wizyty, i 3 nowe, które z czystym sercem mogę polecić. Do tej
pierwszej kategorii należy Princi – absolutnie rewelacyjna włoska knajpa w sercu
Soho, gdzie chyba nie da się zamówić czegoś, co nie byłoby genialne. Pełna sala
ludzi tylko potwierdza moje słowa.
Jedzcie i cieszcie się tym wszyscy, amen.
Jedzcie i cieszcie się tym wszyscy, amen.
Kolejnym miejscem,
którego fanami się staliśmy, jest Paramount Lebanese Kitchen. Położona niecałe
100 metrów od naszego hotelu, maleńka knajpka, serwuje typowe dania kuchni
libańskiej. Oboje próbowaliśmy tego rodzaju potraw po raz pierwszy, i zasmakowały nam tak
bardzo, że po piątkowej kolacji, w sobotę wróciliśmy tam znowu. Baba ghanoush z
tradycyjnym chlebkiem libańskim – niebo w gębie.
Jeśli szukacie
miejsca na śniadanie, to poleca się Le Pain Quotidien. Jest to międzynarodowa
sieć, w Londynie mają kilka(naście) lokali, więc na pewno do któregoś z nich
będziecie mieć po drodze. A warto tam zajrzeć, bo niestety jeśli chodzi o
śniadania, to Anglicy są mało wyrafinowani – kiełbaski, fasola, gumowate tosty,
jajecznica smakująca jak tektura… prawie wszędzie to samo. Natomiast Le Pain
Quotidien daje nam dużo szersze pole manewru – kosze pieczywa z dżemami, tosty
z awokado, granole, coco bowls, aż chce się jeść! W dodatku wszystko jest
pyszne i ORGANICZNE! A jeśli już jesteśmy przy miejscach przyjaznych zdrowiu i
środowisko, to na kawę i ciacho warto zajrzeć do Paul Rhodes Bakery. No dla
miejsca, w którym kubeczki i pokrywki na wynos są w 100% biodegradowalne, to ja
mam wielki szacunek <3 W dodatku i kawa, i ciastka są pyszne.

Chyba pora na
małe podsumowanie.
Londyn zdecydowanie
jest miastem niezwykłym. Ogromnym, barwnym, zróżnicowanym, pięknym. Samą
rozrywką jest patrzenie na ludzi, chociażby na stacji metra. Taka różnorodność,
że może się w głowie zakręcić. I nikt na nikogo nie patrzy dziwnie, nic nikogo
nie dziwi, wszyscy są totalnie otwarci i to chyba urzeka mnie najbardziej – ten
luz, z którym wszyscy akceptują nawet najbardziej zwariowane rzeczy. W
niektórych dzielnicach dosłownie za każdym zakrętem widziałam nowe lokalizacje
do zdjęć, absolutnie przepiękne! To miasto, gdzie 3 dni to zdecydowanie za
mało, żeby się nasycić (zarówno pod względem miejsc do zobaczenia, jak i do
jedzenia). I nie wyobrażam sobie, żeby komuś mogło się tam nie spodobać.






















Komentarze
Prześlij komentarz