Jestem bardziej "city" czy "country"?
Zadałam ostatnio na
swoim Instagramie pytanie, kto jest bardziej typem ,,city” a kto ,,country”.
I naturalnie rzecz biorąc, zaczęłam się zastanawiać, jak to jest w moim przypadku. Okazało się, że – niezupełnie naturalnie – jest to u mnie wyjątkowo skomplikowane.
I naturalnie rzecz biorąc, zaczęłam się zastanawiać, jak to jest w moim przypadku. Okazało się, że – niezupełnie naturalnie – jest to u mnie wyjątkowo skomplikowane.
Pierwsze ,,schody”
zaczynają się już przy zdefiniowaniu obszaru, który to pojęcie ma obejmować.
Czy mówimy tylko o wyjazdach wakacyjnych, czy o mieszkaniu gdzieś całe życie?
Bierzemy pod uwagę jedynie mieszkania/hotele/miejsca do życia, czy życie
ogólnie (czyli też jedzenie, transport, usługi…)? Już samo to skłania do
zastanowienia. Bo przecież ktoś może kochać wyjeżdżanie na wieś na weekend, ale
już nie potrafiłby tam żyć na co dzień? Ja postaram się odsunąć jak najdalej i
spojrzeć na sprawę z jak najszerszej perspektywy. Zobaczymy, czy mi się
uda.
Większość osób,
które mnie znają, wiedzą (a już najlepiej wie o tym P.), że lubię wygody. Nie dla
mnie spanie w namiocie, jedzenie konserw z puszki czy wędrowanie po górach z
wielkim i ciężkim plecakiem. Nie lubię też brudu, więc kiedy szukając hotelu na
wakacyjny wyjazd znalazłam przy jednym z nich komentarz, że w łazience był
karaluch, hotel natychmiast został wyeliminowany. Cóż poradzić, lubię kiedy
jest czystko, kiedy jest schludnie i komfortowo. A jako estetka i miłośniczka
wszystkiego, co piękne, uwielbiam też kiedy miejsca/rzeczy zwyczajnie cieszą
oko. Uwielbiam pyszne jedzenie, klimatyczne knajpki, lubię mieć dostęp do
internetu i możliwość wyskoczenia po
mleko do sklepu który jest 100 czy 200 metrów od domu. Wydawałoby się więc, że
sprawa jest klarowna: zdecydowanie typ ,,city”.
ALE. No właśnie,
tych ,,ale” jest nawet kilka.
Po pierwsze, jestem
typem domatorki. Odkąd pamiętam, zamiast bawić się z koleżankami wolałam zostać
w domu i czytać książki. Jak na razie nie miałam w życiu żadnego epizodu
szalonego imprezowania (chociaż może on jeszcze kiedyś nadejdzie…? Aczkolwiek
nie wydaje mi się.), zdecydowanie piątkowe wieczory chętniej spędzam na mojej
kanapie niż w wypełnionym po brzegi klubie. Nie lubię ciągłego hałasu jeżdżących
samochodów, wiecznego gwaru głosów i tłumów ludzi, bardzo szybko zaczyna mnie
to wszystko męczyć.
Nie mogłabym
mieszkać w centrum wielkiego miasta. To prawda, kocham stare kamienice, ale
życie w betonowej dżungli mnie po prostu przeraża. Być może dlatego, że mam
psa, i nie wyobrażam sobie spacerowania z nim na smyczy, przy ulicy, bez
kawałka jakiegokolwiek trawnika. Do Florki i mojego szczęścia potrzebna jest
trawa, drzewa i wolna przestrzeń, bez samochodów, ulic i budynków.
A propos tej wolnej
przestrzeni… robię się coraz większą miłośniczką przyrody, natury. W niemym
zachwycie chłonę piękno zachodzącego słońca, kołyszące się na wietrze kłosy
traw czy ptasi chór rozbrzmiewający w lesie. Uwielbiam ciszę, jaka panuje dalej
od cywilizacji. Powietrze jest świeższe, a wiatr bardziej ożywczy. Marzę o
zwiedzaniu świata aby zobaczyć właśnie to, co stworzyła Matka Natura, a nie
człowiek.
No i przecież od
wielu lat jestem koniarą. Co to oznacza? Ano to, że nie straszny mi bród, smród
i fizyczna praca. Wiele osób z trudem znosi zapach panujący w stajni… mi nigdy
nie przeszkadzał. Przeciwnie, uwielbiam zapach koni i świeżego siana!
Czyszczenie boksów, zrzucanie ze strychu balotów z sianem (wiecie, jakie one są
ciężkie…?), zamiatanie stajni, noszenie sprzętu, przeszkód, czyszczenie koni,
wreszcie sama jazda, często w upale, albo w deszczu… no wiejska dziewczyna jak
nic, żadnej pracy się nie boi!
Ale nie chciałabym
mieszkać na stałe w miejscu, gdzie najbliższy sklep czy sąsiad oddaleni są o 5
albo więcej kilometrów, oj nie. Sama w domu, w nocy, na takim odludziu, chyba
oszalałabym ze strachu. No i co w sytuacji, kiedy w zimę, bez samochodu, nagle
musiałabym koniecznie kupić… sos sojowy? Albo Florka nagle by zachorowała? Na
co dzień cywilizacja musi być w pobliżu.
Dlatego tak cenię
miejsce, w którym mieszkam od prawie 3 lat. Tak, jest to Warszawa. Ale nie
ścisłe centrum, w ogóle nie jest to centrum, przeciwnie, mieszkam na samym
skraju miasta. Obok mojego bloku jest zajezdnia metra, a zaraz za nią Las
Kabacki, i Warszawa się kończy. Pod samym blokiem mam też ogromną, zieloną
łąkę, na której spotykają się wszyscy właściciele psów z okolicy. Zwierzaki
biegają luzem, są bezpieczne, szczęśliwe i mogą się razem wyszaleć. Nie bez
powodu na mało który spacer zabieram smycz. Z drugiej strony, do najbliższych
sklepów spożywczych mam nie więcej niż 200 metrów, kawałek dalej jest
gigantyczne Tesco oraz wszelkie lokale usługowe, jakie mogą być komukolwiek
potrzebne. A sama dzielnica jest czysta,
cicha, spokojna, z dużą ilością zieleni. No według mnie jest to wprost idealny
kompromis dla takiego niezdecydowanego typu człowieka, jakim jestem 😄
Jeżeli chodzi o
wyjazdy, to gdybym miała do wyboru wakacje w luksusowym apartamencie w
Burj Khalifa w Dubaju, z marmurowym sedesem i jadalnym złotem na czubku horrendalnie drogiego deseru, a nadgryziony przez ząb czasu (ale czysty!), obrośnięty bluszczem dom na szczycie wzgórza gdzieś w Toskanii… no to proszę, gdzie tu porównywać? Tak, marzę o wyskakiwaniu z sypialni wprost do oceanu z jednego z domków na wodzie na Malediwach, albo o pluskaniu się w
infinity pool pośrodku dżungli na Bali, ale absolutnie nie przemawia do mnie idea ociekającego bogactwem przepychu.
Burj Khalifa w Dubaju, z marmurowym sedesem i jadalnym złotem na czubku horrendalnie drogiego deseru, a nadgryziony przez ząb czasu (ale czysty!), obrośnięty bluszczem dom na szczycie wzgórza gdzieś w Toskanii… no to proszę, gdzie tu porównywać? Tak, marzę o wyskakiwaniu z sypialni wprost do oceanu z jednego z domków na wodzie na Malediwach, albo o pluskaniu się w
infinity pool pośrodku dżungli na Bali, ale absolutnie nie przemawia do mnie idea ociekającego bogactwem przepychu.
Piękny, nowy,
nowoczesny, ale wybudowany w zgodzie z naturą – pośrodku niej – hotel? Jak
najbardziej. Gigantyczny moloch, z tysiącem gości, i stołówką wielką jak boisko
piłkarskie? To nie dla mnie. Ale z drugiej strony… namiot odpada. Ale duży i
komfortowy kamper już jest super 😂
Więc jak to jest ze
mną? Człowiek – paradoks chyba. Sama nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, którym
typem jestem. Na pewno nie nadaję się do mieszkania pośrodku wielkiego miasta.
Pośrodku niczego też nie. Pozostaje mi chyba dom z ogródkiem na przedmieściach,
i wyjazdy do miejsc bliskich naturze (wspominałam, że najbardziej marzy mi się
obok domu mała stajenka, padok i plac do jazdy? Z kamienną ścieżką od domu do
stajni, z krzewami po obu stronach? Nie? No cóż, to już z kategorii marzeń
trudnych do zrealizowania).
Ale dla mnie brzmi dobrze. Nieważne, jak można by to
określić.










Komentarze
Prześlij komentarz