,,Chcesz rozśmieszyć Pana Boga...?
... to powiedz mu o swoich planach."
Jedno z moich ulubionych przysłów. Zawiera w sobie nieprawdopodobną ilość prawdy, i potwierdza się na każdym kroku.
Jestem osobą, która uwielbia, która prawie że musi mieć wszystko zaplanowane. Ktoś z Was marzył kiedyś o sytuacji, że wraca po pracy do domu pewnego zwykłego, przeciętnego dnia, a partner stoi w progu z hasłem ,,Pakuj się, za godzinę wyjeżdżamy na lotnisko."? Na pewno większość. Rzucilibyście się lubemu/lubej na szyję, a następnie w podskokach ruszyli pakować stroje kąpielowe i japonki (zakładając, że wyjazd byłby w ciepłe rejony). Ale nie ja. Ja w takiej sytuacji zaczęłabym panikować. Bo przecież mam pracę, mam plany, połowa ulubionych ciuchów jest nieuprana, kto zajmie się psem, kto podleje kwiatki, kto, jak, kiedy...? I kategorycznie odmówiłabym wyjazdu, co pewnie tylko pogorszyłoby mi nastrój. Nie jestem spontaniczna, zupełnie jak Harry z mojego ukochanego ,,Mamma Mia". Ale znam siebie. Mimo najszczerszych chęci i woli - bo naprawdę, chciałabym w takich i innych sytuacjach reagować z większym luzem - taka po prostu jestem. Nie lubię jak coś ,,nagle wypada". Nie lubię też, kiedy muszę czekać z jakimikolwiek swoimi planami i założeniami aż ktoś inny coś zrobi. Tego chyba nikt nie lubi, prawda?
Czyli krótko mówiąc, powinnam mieć strasznie na bakier z tym powiedzeniem. Tzn Pan Bóg musi mieć niezły ubaw z mojej skromnej osoby, bo nie dość, że uwielbiam mieć wszystko zaplanowane, to jeszcze często zakładam, że moje plany zostaną zrealizowane. I nie biorąę pod uwagę faktu, że na ogół ich powodzenie nie zależy jedynie ode mnie. Więc nawet nie potrafię policzyć ile razy byłam fatalnie rozczarowana, bo idealny dzień/wyjazd/wieczór, który widziałam oczyma wyobraźni, był... daleki od moich oczekiwań. Raz po raz jestem brutalnie sprowadzana na ziemię przez Rzeczywistość, i za każdym razem rozwijam skrzydła i frunę znowu, żeby zaplanować kolejną idylliczną - i często dość odrealnioną - sytuację. Może naczytałam się za dużo książek?
Ale przecież gdybym przestała marzyć o takich perfekcyjnych, filmowych/książkowych/baśniowych momentach, to już z góry skazywałabym je wszystkie na porażkę. Więc będę robić to dalej z wiarą, że pewnego dnia któryś z tych planów spełni się 100%, albo i z nawiązką.
Jestem osobą, która uwielbia, która prawie że musi mieć wszystko zaplanowane. Ktoś z Was marzył kiedyś o sytuacji, że wraca po pracy do domu pewnego zwykłego, przeciętnego dnia, a partner stoi w progu z hasłem ,,Pakuj się, za godzinę wyjeżdżamy na lotnisko."? Na pewno większość. Rzucilibyście się lubemu/lubej na szyję, a następnie w podskokach ruszyli pakować stroje kąpielowe i japonki (zakładając, że wyjazd byłby w ciepłe rejony). Ale nie ja. Ja w takiej sytuacji zaczęłabym panikować. Bo przecież mam pracę, mam plany, połowa ulubionych ciuchów jest nieuprana, kto zajmie się psem, kto podleje kwiatki, kto, jak, kiedy...? I kategorycznie odmówiłabym wyjazdu, co pewnie tylko pogorszyłoby mi nastrój. Nie jestem spontaniczna, zupełnie jak Harry z mojego ukochanego ,,Mamma Mia". Ale znam siebie. Mimo najszczerszych chęci i woli - bo naprawdę, chciałabym w takich i innych sytuacjach reagować z większym luzem - taka po prostu jestem. Nie lubię jak coś ,,nagle wypada". Nie lubię też, kiedy muszę czekać z jakimikolwiek swoimi planami i założeniami aż ktoś inny coś zrobi. Tego chyba nikt nie lubi, prawda?
Czyli krótko mówiąc, powinnam mieć strasznie na bakier z tym powiedzeniem. Tzn Pan Bóg musi mieć niezły ubaw z mojej skromnej osoby, bo nie dość, że uwielbiam mieć wszystko zaplanowane, to jeszcze często zakładam, że moje plany zostaną zrealizowane. I nie biorąę pod uwagę faktu, że na ogół ich powodzenie nie zależy jedynie ode mnie. Więc nawet nie potrafię policzyć ile razy byłam fatalnie rozczarowana, bo idealny dzień/wyjazd/wieczór, który widziałam oczyma wyobraźni, był... daleki od moich oczekiwań. Raz po raz jestem brutalnie sprowadzana na ziemię przez Rzeczywistość, i za każdym razem rozwijam skrzydła i frunę znowu, żeby zaplanować kolejną idylliczną - i często dość odrealnioną - sytuację. Może naczytałam się za dużo książek?
Ale przecież gdybym przestała marzyć o takich perfekcyjnych, filmowych/książkowych/baśniowych momentach, to już z góry skazywałabym je wszystkie na porażkę. Więc będę robić to dalej z wiarą, że pewnego dnia któryś z tych planów spełni się 100%, albo i z nawiązką.
top Zara | spodnie Mango | zegarek Miugo | bransoletka Pandora | naszyjnik Lilou






Komentarze
Prześlij komentarz