Biel, beż, i Starówka o wschodzie słońca.


Trzeci raz w życiu wstałam o świcie specjalnie po to, żeby zrobić zdjęcia.
Nie było łatwo.
I po raz trzeci efekty sesji po stokroć zrekompensowały mi trudy pobudki o tak szalonej porze.
Z pewnością zrobię to jeszcze nie raz.
Mimo, że prawie na pewno za każdym będzie równie trudno wyrwać się z miękkich objęć pościeli.

Mieszkam w Warszawie już niemal 3 lata, i warszawskie Stare Miasto widziałam wielokrotnie. Ale po raz pierwszy miałam okazję zobaczyć je jako jedna z pierwszych tego konkretnego dnia. Budzik o 5.30 i dotarcie na miejsce kilka minut po 7 rano umożliwiły mi ujrzenie Starówki w pełnej krasie. I było to niezwykłe doświadczenie, prawdziwa uczta dla oczu i mojego poczucia piękna. Bez tłumów miejscowych, wielkich grup turystów z przewodnikami i aparatami, samochodów wjeżdżających wszędzie, gdzie to jest możliwe (a czasem także tam, gdzie to niemożliwe), bez muzyki, krzyków i ogólnie panującego chaosu, można było dostrzec niczym niezmącone, wiekowe piękno. Miejsce z historią, miejsce z duszą i wyjątkową atmosferą, w dodatku okraszone promieniami
wczesnoporannego słońca…. Aż ciężko było skupić się na zdjęciach, miałam ochotę tylko stać, patrzeć i chłonąć ten klimat.

Ale przecież nie po to zerwałam się z łóżka niemalże w środku nocy, żeby jedynie patrzeć. Celem było zrobienie zdjęć, a najlepiej pięknych zdjęć. I cóż mogę powiedzieć. Ja jestem nimi zachwycona. Są bardzo różnorodne, na wielu główną rolę odgrywa światło a nie miejsce, w którym robiłyśmy sesję (a było to w samym ,,centrum” Starówki, przy kolumnie Zygmunta), ale naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam tak ciężki wybór w wyborze tych ujęć, które najbardziej mi się podobały. Tym razem urzekły mnie prawie wszystkie. I mimo że są tak różne, mam nadzieję, że stworzą tutaj jedną całość. 





 

  






 koszula, kolczyki Mango | jeansy, baleriny Zara | kurtka Primark (należy do P.) | zegarek Miugo


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czapka bosmanka i..nic więcej.

Kwiecień plecień...czyli wracamy do kożucha.

Śnieg i...śnieg!