Rzut oka na Londyn.

   To nie będzie przewodnik. To nie będzie piękna, spójna zdjęciowa relacja. To będzie zbitek moich wrażeń, odczuć, zdjęć i - być może - przydatnych wskazówek z naszego króciutkiego i intensywnego wyjazdu. Zdjęcia zarówno z telefonu jak i aparatu, bo jakoś tak raz sięgałam po jedno,
a raz po drugie
😄 Zaczynajmy!
  
   Z pierwszych praktycznych wskazówek mogę powiedzieć, że odległość z lotnisk Luton i Stansted do samego Londynu jest właściwie taka sama, więc nie ma tu zbytniej różnicy. My lecieliśmy na Stansted, a tam wsiedliśmy w pociąg do centrum Londynu. I tu kolejna uwaga: komunikacja miejska w Londynie jest droga. Naprawdę. Bilet na pociąg z lotniska do centrum dla jednej osoby, w dwie strony, kosztuje 25 funtów. Z kolei tzw ,,Travelcard", czyli bilet, który można wykupić na cały dzień podróżowania wszystkimi środkami komunikacji miejskiej, to wydatek prawie 13 funtów. 13 funtów na jeden dzień! A przy tak krótkim pobycie jak nasz to było najbardziej opłacalne rozwiązanie. No cóż, trzeba to zaakceptować i się na taki wydatek mentalnie przygotować, jeśli ktoś ma zamiar Londyn odwiedzić i nie chodzić wyłącznie na piechotę
😀

  Miałam krótką listę miejsc ,,must-see" które koniecznie chciałam odwiedzić/zobaczyć. Na samym szczycie było Notting Hill, w którym zakochałam się patrząc jedynie na zdjęcia, i wiedziałam, że to musi być nasz pierwszy punkt zwiedzania. Nie zawiodłam się. Miejsce tak niesamowicie urzekające i zachwycające, że ciężko uwierzyć. Jeśli ktoś chciałby mnie uszczęśliwić, ale tak maksymalnie, niech kupi mi domek w Notting Hill. Naprawdę. Każdy jeden był absolutnie cudowny i idealny.

 






   Spacerowaliśmy po tamtej okolicy kilka godzin, robiąc zdjęcia i chłonąc całą tą niesamowitą atmosferę, zahaczyliśmy też o równie piękne, kolorowe domki w Portobello. Potem zgodnie z poleceniami znajomych wybraliśmy się na jedzenie do londyńskiego Soho. I tu kolejny zachwyt. Zupełnie inny, ale genialny klimat, mnóstwo ludzi, jeszcze więcej knajp z azjatyckim - i nie tylko - jedzeniem, trudno było się zdecydować. Pierwszego dnia wybraliśmy tajskie, drugiego włoskie. I o tym włoskim chciałabym powiedzieć coś więcej (mimo, że tajskie też było przepyszne!). Knajpa nazywa się Princi, i lepszej pizzy niż tamtejsza, nie jadłam nigdy w życiu. Robiona w kamiennym piecu opalanym drewnem, przez włoskich kucharzy (siedzieliśmy przy otwartej kuchni i wszystko dokładnie widzieliśmy i słyszeliśmy), smakowała idealnie bez dodatków jakichkolwiek sosów czy oliw smakowych. Koszt? 10-12 funtów w zależności od konkretnej pizzy, przy czym jedna pizza jest przewidziana raczej dla jednej osoby. I jest to cena dość przystępna jak na londyńskie warunki, a już za taką jakość to naprawdę mało wygórowana. Każdemu możemy z całego serca to miejsce polecić.

 
Kolejnego dnia plany delikatnie pokrzyżowały nam moje... dolegliwości (dziewczyny wiedzą, o co chodzi). Myślałam, że się w ogóle nie zdołam ruszyć gdziekolwiek, ale kilka tabletek przeciwbólowych postawiło mnie na nogi. Zresztą nie chciałam zmarnować tego dnia. Przeszliśmy się Bond Street gdzie mogłam nacieszyć oczy witrynami wszystkich najbardziej luksusowych sklepów, potem na chwilę odwiedziliśmy pałac Buckingham, chociaż niestety królowej Elżbiety nie widzieliśmy, i ruszyliśmy parkiem stworzonym specjalnie dla niej, czyli St. James Park. Cóż mogę powiedzieć. Nigdy nie widziałam tyle ptactwa wodnego... nigdzie. Nawet nie wiedziałam, że takie ptaki istnieją! A najbardziej urocze - chociaż nie wiem czy to właściwe określenie, zaraz napiszę dlaczego - były gęsi beztrosko spacerujące sobie alejkami pomiędzy ludźmi, nic sobie nie robiąc z ich obecności. Do jednej podeszłam na dosłownie pół metra, albo i mniej, żeby zrobić zdjęcie... Ani drgnęła, i tylko się patrzyła. Mówiąc szczerze, trochę się bałam, że się na mnie rzuci z dziobem 😂 Dopiero jak się stanie obok to widać, jakie one są wielkie! Poza tym czarne łabędzie, czaple, kormorany... Nie mogłam się na nie napatrzeć.


 




 




   Kolejnym punktem na liście był Trafalgar Square, i tu też się nie zawiodłam. Piękne miejsce! I takie ,,londyńskie" z tymi wielkimi posągami lwów, piętrowymi autobusami jeżdżącymi dookoła i pięknymi kamienicami. Udało nam się też dotrzeć na Tower Brigde i wypić kawę z widokiem na niego (a propos, kawa to wydatek rzędu 2 funtów), a na sam koniec do Muzeum Historii Naturalnej. Niestety w tym ostatnim mieliśmy dosłownie pół godzinki, bo musieliśmy wracać po walizki i ruszać w podróż powrotną na lotnisko, i bardzo żałujemy. Na to miejsce przydałoby się co najmniej pół dnia. Niesamowite! Każdy powinien się tam wybrać. Bilety do muzeów i galerii są w Londynie darmowe, więc tym bardziej warto.








Te niepełne 3 dni zleciały błyskawicznie, niestety nie odhaczyłam całej ,,bucketlist", bo jednak czasu było za mało, a i miejsc do zobaczenia mnóstwo. Co to oznacza? Ano to, że kiedyś musimy tam wrócić 😆 I na następny wyjazd wezmę pustą walizkę, którą zapełnię zakupami z Primarka 😂 Może nie wszystko w tym sklepie jest warte uwagi (a raczej większość jest zupełnie niewarta) ale samych legginsów po 2 funty kupiłabym z 5 par 👍Za taką cenę jakość jest naprawdę rewelacyjna.


 

  Jeśli ktoś dotrwał do tego momentu mojej opowieści, to serdecznie gratuluję! I bardzo się cieszę ❤ Mam nadzieję, że da się to czytać. Bo muszę powiedzieć, że naprawdę miło mi się pisało 😊

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czapka bosmanka i..nic więcej.

Kwiecień plecień...czyli wracamy do kożucha.

Śnieg i...śnieg!