Spacer po mieście Kos


Wizyta na wyspie Kos nie może obyć się bez wizyty w mieście Kos. My dodatkowo na zachętę mieliśmy pod bramą hotelu przystanek, skąd autobusem w kilka minut mogliśmy dojechać do centrum. Bilet? 2 euro.






Miasto Kos jest stolicą wyspy. Położone na północno-wschodnim wybrzeżu, liczy sobie około 20 tys. mieszkańców. I jak na tak małe miasteczko jest wprost naszpikowane zabytkami oraz wyjątkowo urokliwymi uliczkami i zakamarkami. Zapraszam na krótką fotograficzną relację z miasta i kilka suchych faktów oraz moich subiektywnych odczuć z nim związanych.

Zaczęliśmy nasz spacer od przejścia się po porcie, małym, ale bardzo czystym i przyjemnym. Nie, nie śmierdziało rybami, za to jak tylko usiadłam na ziemi do zdjęcia, otoczyło mnie 6 łaszących się kotów. A było ich tam znacznie więcej. Generalnie koty w Grecji są wszędzie. Niestety nie wszystkie odkarmione i zdrowe, widziałam też okazy (a nawet maleńkie kociątka) ewidentnie chore i wychudzone, no i oczywiście serce mi się krajało i chciałam je wszystkie uratować. Tylko P. mnie poganiał i krzywo patrzył, jak je głaskałam, ,,bo nie wiadomo co one mają na sobie”. To taka mała dygresja, bo parę zdjęć z kotami się tu trafi.









Dalej ruszyliśmy w gąszcz wąskich i maleńkich uliczek, wyłożonych kamieniem i kamiennymi ścianami po bokach, i z piękną roślinnością która zewsząd pchała się przed obiektyw. Co ciekawe, jak dla mnie to w Grecji nawet uschnięte badylki w rozpadającej się donicy mają swój urok. Jakoś na moim balkonie już to tak dobrze nie wygląda…





Urban jungle <3




Przeszliśmy się też nieco dalej od portu żeby obejrzeć ruiny starożytnych budowli, które jeszcze się zachowały. Można zobaczyć pozostałości po Agorze dookoła zabudowane nowymi domami mieszkalnymi, z murami obronnymi i kolumnami w świątyni Afrodyty, a także bardzo dobrze zachowany amfiteatr z II w. n.e. (niestety nie załapał się na żadne zdjęcie). Wejść do tych miejsc można prosto z ulicy, nie ma żadnych płotów, bramek ani biletów wstępu.


Potem usiedliśmy na kawę w jednej z knajpek przy porcie, tej w której było najwięcej ludzi, i przekonałam się, że Grecy kawę parzą naprawdę mocną. NAPRAWDĘ MOCNĄ. Gdyby nie to, że była z gałką lodów i mogłam sobie zrobić z tego a’la koktajl kawowy, to chyba bym nie podołała. Ale finalnie było całkiem smacznie.

Wracając w stronę przystanku autobusowego, zahaczyliśmy jeszcze o drzewo Hipokratesa. Bo zapomniałam wspomnieć, że ten słynny matematyk urodził się właśnie w mieście Kos. Legenda głosi, że nauczał właśnie pod tym drzewem. Fakty jednak są takie, że drzewo ma maksymalnie 560 lat i Hipokratesa na pewno nie pamięta. Warto je jednak zobaczyć, bo ten wiek i tak robi duże wrażenie. Niestety zdjęcia drzewa nie mam, bo niektóre zabudowania odczuły skutki trzęsienia ziemi, jakie nawiedziło wyspę latem, i do tej pory się z nimi nie uporano. Dlatego pod drzewem Hipokratesa usypany był stos gruzów z budynku stojącego obok, który nie wytrzymał wstrząsów.


Na pocieszenie, zamiast drzewa Hipokratesa, przepiękny budynek stojący obok niego.


A na placu na którym rośnie drzewo, spotkaliśmy taką oto rudą rodzinkę. No czyż nie są przecudne!?


Moje wrażenia po wizycie w mieście Kos? Niezwykle pozytywne, naprawdę. Miasteczko jest niewielkie, ale prześliczne, przynajmniej w części turystycznej. W części ,,mieszkalnej”, jak to u greków, pojawia się niedbalstwo, nieporządek i bałagan. Trzeba to zaakceptować. Taki urok tego kraju, tego klimatu. Żałuję tylko że żadnego kota nie uratowałam.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czapka bosmanka i..nic więcej.

Kwiecień plecień...czyli wracamy do kożucha.

Śnieg i...śnieg!